Czyli zgodnie z tytułem, miałam dziś, ogromną przyjemność ruszyć się z domu i przejść po sąsiednim lasku, który jest jednym z niewielu plusów mieszkania na przedmieściach/peryferiach/zadupiu, które to podobno ktoś kilkadziesiąt lat temu przyłączył do stolicy. I tak w to nie wierzę. Korzystając więc z sielskiej pogody i faktu, że okres latania z wiadrami po ulicach się skończył, wyciągnęłam moją lepszą połowę na spacer.
Wędrowaliśmy przez leśne ostępy i szumiące knieje raczej w wyobraźni, bo Lasek Bródnowski jest miejscem mocno nadgryzionym przez działalność człowieka i bardziej przypomina gęściej porośnięty park, choć podobno mieszkają tam łosie i dziki. Myślę sobie, że zwierzaki muszą mieć mocne nerwy i żołądki, bo ilość ludzi i pozostawianych przez nich śmieci jest gargantuiczna(czy wspominałam już, że lubię to słowo?). Na szczęście dało się znaleźć parę mniej uczęszczanych miejsc, gdzie można było spokojnie odpocząć i wyobrazić sobie, że cywilizacja jeszcze tu nie dotarła.
Jeśli ktoś wam powie, że do lasu najlepiej iść w sportowych butach i dresie, nie wierzcie. W długiej sukience jest wygodniej ^^
Z ciekawszych rzeczy, które nie mają "drugoręcznego" albo "szafomaminego" pochodzenia i można je kupić w więcej niż jednym egzemplarzu, mogę wymienić odkopane i zapomniane przeze mnie i świat w czasie zimy kolczyki z czerwonymi arami, które kupiłam u Tukarek tu:
www.pakamera.pl/tukarki-0_s12033845.htm
I znowu nie wiem, czy jestem bardziej mori, czy dolly...